Kładę się wcześnie spać, bo w niedzielę czeka nas długa droga. Zmieniamy plan i nie jedziemy przez Niemcy, tylko do Sztokcholmu na prom. Co prawda Szwedzi mówią, że nie dojadę dalej jak 50 km, ale jak to powiedziała Gosia -to zawsze mniej holowania o 50 km.
Ruszamy o 6.00 rano, prom z Nynashamn odchodzi o 18.00. Z rury dymi a do przejechania prawie 800 km. Silnik się grzeje, ale po jakimś czasie przestaje dymić. Prawie cały dojazd do Oslo to zjazd i całe szczęście jakoś się toczymy z prędkością 80 km/h. Piętnaście kilometrów przed Oslo blokada, każdy kto przejeżdża musi dmuchnąć w alkomat - wynik 0 i możemy jechać dalej.
Od kilkunastu kilometrów pada, jednak dla nas ten deszcz to jak zbawienie, chyba pierwszy raz byłem zadowolony z jazdy w deszczu - w ten oto sposób prawie 700 km miałem dodatkowe chłodzenie. I tak od stacji do stacji i dalej w drogę ...
O godzinie 16.55 zostaje nam do przejechania 47 km, a my nie możemy za szybko jechać. Poza tym ograniczenia prędkości, jednak perspektywa czekania 2 dni na następny prom ... gaz gaz gaz i o 17.25 meldujemy się na terminalu. Jesteśmy lżejsi o 1480 koron i wjeżdżamy na prom. Później jeszcze wyfruwa nam z kieszeni 560 koron za kabinę ale to i tak taniej wychodzi niż holowanie motorka do Polski. Podróż na promie mija spokojnie i o 12.00 w poniedziałek dobijamy do Gdańska.
Dalej do Warszawy i te ostatnie 350 km po polskich drogach to istny koszmar, walka o życie. Jako, że jadę z prędkością 80 – 90 km/h, czyli teoretycznie zgodnie z przepisami, to na drogach jestem niczym intruz i właściwie wszyscy chcą mnie zepchnąć z drogi - makabra.
O godzinie 19.00 dojeżdżamy do domu, zmęczeni ale szczęśliwi, że chociaż z problemami jednak udało się przejechać 4 870 km.